: p h o t o n o t e s :
Tuesday, September 17, 2013
Sunday, August 18, 2013
.
"Boże, Boże, idź w pokorze, tak, tak, tak,
Boże, Boże, niech Ci Bozia dopomoże i Ojciec Święty też.
Tak, tak, tak, właśnie tak, teraz sobie drzwi otworzę, żeby przejść i za tobą wejść."
"Jeszcze tylko pociągnę usta szminką i możesz mi zrobić to zdjęcie. Ładnie wyglądam w tej niebieskiej garsonce? Gdzie ta szminka, przecież zawsze tu była, gdzie ją znowu schowali? A może to ja schowałam? Nie, ja bym przecież jej nie schowała. Poczekaj, bez szminki nie rób zdjęcia, no gdzie ta szminka..."
Nadszedł czas nieustającej zabawy w chowanego, detektywów i złodziei. Za płotem czają się wrogowie, przed którymi uginają się zaryglowane drzwi, zamknięte okna, wymienione zamki. Kradną znalezione w szafie dolary, słoiki ogórków, szminki do ust. Na szczęście czasem nie kradną, tylko przekładają w inne miejsce. Wtedy trzeba wziąć się za szukanie. Skrytki bywają wyjątkowo wymyślne, ślady najczęściej znikome. Zabawę utrudniają klucze od zamkniętych szaf, poukrywane w foliowych torbach pochowanych w inne foliowe i skórzane torebki. To zabawa dla wytrwałych, może trwać od kilku godzin do kilku dni.
Saturday, July 20, 2013
archiwum #3
Okularnicy, lipiec 1974
(do przeszukiwania domowych archiwów zainspirował Miesiąc Fotografii i projekt Album rodzinny Towarzystwa Inicjatyw Twórczych "ę")
Monday, July 15, 2013
Wednesday, July 10, 2013
Thursday, June 27, 2013
"W nowej książce Mendozy pojawia się takie zdanie: Bez przeszłości i przyszłości wszystko jest teraźniejszością, a ona jest ulotna. Choć wypowiada je tam niespełna rozumu chiński staruszek, doskonale pasuje do dzisiejszej fotografii. Nowy aparat to nie wszystko. Liczą sie przede wszystkim tworzone kadry. Jeśli zaś ktoś lubi fotografować na małoobrazkowym filmie nie wmuszajcie mu cyfrówki."
źródło: Wojtek Tkaczyński, "Opowieści z krypty" dla fotopolis.pl
Wednesday, June 26, 2013
Glinożerca
Glinożerny Krzysztof pożera glinę na śniadanie. Zdrowa dieta i ciepło właściwe to podstawa - każdy dobry gliniarz to wie.
Wednesday, June 19, 2013
Babciarap
"Ja teraz muszę uratować swoją duszę,
ja teraz muszę uradować swoją duszę,
tak, tak, tak, ja tak uraduję cały świat,
dana, dana, dana, od rana będę, kochana,
tak mi się zrobiło, że mi się trochę pokręciło,
ale ja pokręcę, zakręcę i wszystko odkręcę,
i tu będzie tak, tu będzie cały świat.
Tu wszystko na gest, tu jest
tak, jak jest,
muszę złożyć i sobie położyć,
i składam, i składam,
i poskładałam,
i tak jest, i będzie tak
ja tutaj teraz mam cały świat."
(Babcia przyłapana na rapowaniu)
ja teraz muszę uradować swoją duszę,
tak, tak, tak, ja tak uraduję cały świat,
dana, dana, dana, od rana będę, kochana,
tak mi się zrobiło, że mi się trochę pokręciło,
ale ja pokręcę, zakręcę i wszystko odkręcę,
i tu będzie tak, tu będzie cały świat.
Tu wszystko na gest, tu jest
tak, jak jest,
muszę złożyć i sobie położyć,
i składam, i składam,
i poskładałam,
i tak jest, i będzie tak
ja tutaj teraz mam cały świat."
(Babcia przyłapana na rapowaniu)
Libellés :
babcia,
dom babci,
igraszki z pamięcią,
Kiev 60,
T.
Tuesday, June 4, 2013
Tuesday, May 28, 2013
Tuesday, April 16, 2013
Saturday, April 6, 2013
Wednesday, April 3, 2013
Saturday, March 30, 2013
Thursday, March 28, 2013
25.03
Jest 25 marca. Od soboty chodzę poobijana. Od tchawicy po trzustkę moje narządy
wewnętrzne, tkankę mięśniową i łączną szkieletową pokrywają siniaki w kolorze
selera naciowego.
I chodzę z tymi
siniakami, lekko nieporadnie. Chwieję się na każdy silniejszy podmuch
czegokolwiek i nie rozumiem jak to może być, że za pięć dni umrze, a za siedem
zmartwychwstanie dla chrześcijan Jezus Chrystus – ale tylko Chrystus katolicki,
ten prawosławny woskrese dopiero w
maju. W przedtydzień tej wiekopomnej rocznicy, z tymi siniakami, obitym sercem
i wątrobą, przypominam sobie, jak dowiedziałam się o śmierci innego króla, króla
popu i degrengolady. W pełnym słońcu brukselskiego lata, gdzieś w dzielnicy
Anderlecht, błąkając się wraz z moim ówczesnym kochankiem po sparzonych
słonecznym wrzątkiem ulicach.
Tak więc jest rok 2009, miesiąc Juliusza Cezara. Idziemy w
poszukiwaniu zielonego słońca, jakby tego prawdziwego było nam mało. Zachodzimy
do arabskich barów z kartonu, bo tam za drobną opłatą to słońce można dostać.
Stacja pierwsza. On sprawdza, ja na czatach z psem o imieniu
Fajw. Staram się ukryć inne czworonogi przed jego wzrokiem, bo Fajw znieść widoku
swych braci psów nie może. Po chwili mój krótkowłosy kochanek w kaszkiecie wychodzi
żwawym krokiem. Czyli pudło. Idziemy dalej. Wspinamy się jakimś tam bulwarem
księcia z Liège, a może ulicą Ekspansji; nagrzane mury kamienic parują gorącem,
gęste powietrze napiera, z trudem łapiemy oddech.
Stacja druga. Czekamy, żar praży Fajwa, praży też mnie, strużki o smaku Morza Martwego ściekają po naszych plecach – jego owłosionych pitbulową sierścią, moich jakimś pseudobawełnianym odzieniem. Mrużymy oczy. Zza plakatu biało-pomidorowego z czarnymi elementami wyłania się nasz luby w kaszkiecie – nasz, bo Fajw też go kocha – z miną nietęgą.
Stacja druga. Czekamy, żar praży Fajwa, praży też mnie, strużki o smaku Morza Martwego ściekają po naszych plecach – jego owłosionych pitbulową sierścią, moich jakimś pseudobawełnianym odzieniem. Mrużymy oczy. Zza plakatu biało-pomidorowego z czarnymi elementami wyłania się nasz luby w kaszkiecie – nasz, bo Fajw też go kocha – z miną nietęgą.
Zielone słońce coraz dalej, to prawdziwe coraz niżej, a
krzyż coraz cięższy.
Pomidorowo-białe plakaty migają tu i ówdzie, kurz lepi się
do naszych słonych powłok, kroczymy wolniej. Coraz wolniej. Stacja trzecia. Kolejny
arabski bar z kartonu. Kilka plastikowych stolików, klasycznie niedomytych,
jakby po wczorajszym grillu, telewizor z muzycznym kanałem brzęczy w tle.
Dźwięki powolnie zataczają ósemki w rytm darbuk, lutni i przesterów. Za ladą
trzy butelki Sprite’a, kilka batoników z wyblakłą etykietą i arabski król w
łańcuchu z kongijskiego złota. To tu. Nareszcie. Siadamy. Szybka wymiana.
Słońce w kolorze selera naciowego ląduje głęboko w kieszeni, wychodzimy.
Złota kula chwilowo za murami, oddychamy chciwie. Fajw po
swojemu, ze zwieszonym jęzorem, my swoje chowamy. Otwieramy oczy.
Na pomidorowo-białym plakacie czarne elementy zaczynają
układać się w znajomy owal twarzy.
To on. Król popu Michael Jackson i podpis: „We miss you!”.
Przerażeni wracamy do arabskiego baru z kartonu, pytamy: czy to się stało? Jak
to się stało, jak to się mogło stać? Arabski król zmienia tylko kanał, darbuki
cichną: śledztwo, zły lekarz, dochodzenie, płacz. Król popu i degrengolady nie
żyje. 26 czerwca 2009, równo siedem miesięcy i jeden dzień po narodzinach
Jezusa Chrystusa ubiegłego roku.
A w mojej pamięci na pięć dni przed jego śmiercią i tydzień
przed Zmartwychwstaniem.
Wychodzimy, lekko poruszeni, nie żeby od razu wstrząśnięci.
Złote słońce za plecami, to zielone w kieszeni, król popu i degrengolady nie żyje, Król
chrześcijan umarł – ale Zmartwychwstanie, narodzi się i umrze znowu. A ten
arabski, całkiem żywy, dalej w swym barze z kartonu, wygląda zza progu jak
podążamy na północ ulicami Anderlechtu, przez Molenbeek, aż na Schaerbeek –
przez budowniczych ze Wschodu, co kurwami lubią rzucić, nazywany z polska
„Skarbkiem”. Tuż za parkiem Jozafata, bardzo
żywi i w całkiem miłosnych okolicznościach, zaświecimy tam nasze zielone
słońce, gdy to złote umrze na dziś, zatapiając się w kolorze pomidorowym.
Wednesday, March 27, 2013
Sunday, March 24, 2013
♫ Amadou & Mariam - Oh Amadou
Y'a des jours de bonheur
Y'a des jours de malheur
Y'a des moments de plaisir
Des moments qui font souffrir
Oh Amadou
Tu n'as pas le choix
Oh Amadou
C'est plus fort que toi
Friday, March 22, 2013
Tuesday, March 19, 2013
Saturday, March 16, 2013
Subscribe to:
Posts (Atom)