: p h o t o n o t e s :
Thursday, December 26, 2013
Wednesday, December 25, 2013
Monday, December 23, 2013
23122013
Libellés :
Comenius,
D-76 1+3,
ilford hp5,
Italy,
Kiev 60,
kiev60,
Lemon trees,
Włochy
Friday, December 6, 2013
Rzym / Roma
Jak przystało na turystkę – zwiedzam. Dwa tygodnie temu byłam w Rzymie. Musiałam tam pojechać z powodów nie do końca turystycznych (obowiązkowe spotkanie asystentów Comeniusa), ale grzechem wobec losu byłoby wracać do domu zaraz po spotkaniu. Miałam szczęście, trwał akurat Festiwal fotografii, dzięki czemu trafiłam do Muzeum Sztuki Współczesnej Macro na via Nizza, w którym chyba spędziłam proporcjonalnie najwięcej czasu, i to wcale nie dlatego, że na zewnątrz lało. Nie mogłam się wydostać z tego przybytku, bo zwyczajnie nie dało się oderwać oczu od zawrotnych obrazów, w które na każdym kroku układały się architektoniczne detale wnętrza tego budynku (albo to mój autyzm utajony postępuje). Około godziny spędziłam przy przeszklonej ścianie na której rozpłaszczały się liście pnących drzew zlane deszczem. Starałam się to zapamiętać Kievem, nie wiem, co z tego wyjdzie, filmy czekają, aż rozrobię chemię.
Co do samego budynku, Macro mieści się w dawnym browarze Peroni, który ostatecznie zaadaptowano na Muzeum w 2002 r. zgodnie z projektem Francuzki Odile Decq – dobrze wydane 22 miliony euro. Albo budynek Macro jest fenomenalnie zaprojektowany, albo bilet jest nasączany jakimś narkotycznym detergentem, który sprawia, że ma się takie wrażenie, w każdym razie warto tam wejść. A jak już się wejdzie, warto obejściem nad główną salą wystawową wyjść na dach (nie trzeba za to płacić).
Z festiwalu udało mi się zobaczyć tylko wystawę główną w muzeum Macro, która moim zdaniem została świetnie zaaranżowana – dużo przestrzeni, dużo oddechu. Można zobaczyć kilka ciekawych projektów, m.in. Foresto bianco, Another Country Paolo Pellegrina, Trolleyology, w tym dziwny akcent polski (od 07:54 - dla wytrwałych).
Nie była to jednak jedyna wystawa fotograficzna trwająca akurat w Rzymie, spośród pozostałych wybrałam Roberta Capę w Palazzo Braschi przy Piazza Navona. Tylko reportaże z Włoch, ekspozycja dość kameralna, powiększenia niewielkie i niezbyt fortunnie oświetlone. Gdybym miała wybierać raz jeszcze, poszłabym chyba jednak do Palazzo delle Esposizioni na 125 lat National Geographic albo do Muzeum na Zatybrzu.
Kilka brzydkich obrazków z mojego telefonu:
/ A bit of ugly pictures from my cellphone
Basilica Santa Maria degli Angeli
Bukiniści / Bouquinistes
Promocja biografii Beatles'ów - 4 fałszujących panów i koncert w księgarni
/ Promo of The Beatles biography - a concert in a library of 4 elderly guys singing out of tune
/ Promo of The Beatles biography - a concert in a library of 4 elderly guys singing out of tune
Panowie z kasztanami za każdym rogiem
Włoski styl przeciwdeszczowy
/ Italian rain style
Anagnina - metro A
Macro - Muzeum Sztuki Współczesnej / Museum of Contemporary Art
kosmiczna toaleta
/ cosmic toilet
Foresta Bianca - bardzo ciekawy projekt, więcej tu (it/en) / interesting project
Leo Rubinfien - Wounded Cities
Paolo Pellegrin - Another Country
Ciągle pada / Raining and raining
Medal za parkowanie
/ Grand prix for parking
Figury geometryczne
/ Simple geometry
Fontana di Trevi
Takiego Van Gogha jeszcze nie widziałam / Van Gogh's face I've never seen before
Włoski styl wieczorowy
/ Italian evening outfit
Dzień jak codzień - Piazza Vittorio Emanuele
/ Every day life in Piazza Vittorio Emanuele
Mają palmy
/ They have palm trees
Mają drzewka cytrynowe w ogrodach
/ They have lemon trees in their gardens
Mają też Koloseum
/ They also have the Colosseum
a nieopodal Forum Romanum lewitujący Hindusi i cygańskie melodie
/ Next to Forum Romanum levitating Indians and Gypsies' tunes
Wyszło słońce, wyszło więcej turystów / More sun, more tourists
Wilczyca z chłopakami / Wolf with Remus and Romulus
Trastevere - słońce i rozładowany telefon/ sun and discharged mobile
Na wzgórzu Janikulum / Janiculum hill
Plac św. Piotra - lody błogosławione
/ Blessed ice-creams on St. Peter's Square
Pod Zamkiem św. Anioła / near Castel Sant'Angelo
sympatyczna kafejka / very nice café
Robert Capa - Palazzo Braschi
Piazza Navona
Termini
Canolo siciliano, to najlepsza rzecz, jaką jadłam, nawet jeśli zdjęcie ohydne / the best thing I've ever eaten, even it this photo sucks
Powrót do Emilii-Romanii / Back to Emilia-Romagna
Rzym zrobił na mnie ogromne wrażenie. Miał co prawda trochę ułatwione zadanie, bo a) od dwóch tygodni mieszkam w bardzo małym miasteczku, a lubię raczej te duże, w których tętni życie i po których można się szwędać i szwędać, b) Rzym to pierwsze miasto, o którym przeczytałam wcześniej cały przewodnik od deski do deski. Działa to chyba trochę tak, że jak już się taki przykładowy człowiek naczyta o jakimś miejscu i zakoduje w mózgu nazwy własne, będąc tam, ma wrażenie, że bierze udział w czymś strasznie ważnym. W rezultacie jakie to miejsce by nie było, nie wie dlaczego, ale frajda jest większa. W moim przypadku ta frajda zaczęła się już w pociągu, a po wyjściu na dworzec Termini – na którym zobaczyłam więcej ludzi, niż w sumie przez dotychczasowy dwutygodniowy pobyt w Lugo – przekroczyła akceptowalne przez zakłady zdrowia psychicznego granice (tak, miałam ochotę rozebrać się do naga, wskoczyć do fontanny Najad na Piazza della Repubblica i krzyczeć „Hurra! Jestem w Rzymie!”).
W Rzymie spędziłam w sumie 3,5 dnia, z czego przez 2,5 padał ulewny deszcz, choć to określenie nie oddaje tego co tam się działo. Wyglądało to raczej tak, jakby nagle w czwartek wieczorem Amerykanie zdecydowali się wylać trochę Niagary na stolicę Włoch, przetransportowali ją w tym celu samolotem nad miasto i trzymali tak do niedzieli rano. To nawet dobrze, dzięki temu na ulicach nie było zbędnych tłumów, nie trzeba było się przepychać przez masę Japończyków, żeby podejść do Fontanny Trevi, a w kaloszach, w nieprzemakalnej kurtce i z parasolem było bardzo przyjemnie. Polecam. Dużo spacerowałam. Z Trastevere przez wzgórze Janikulum do Watykanu, z Salario-Nomentano pod Il Vittoriano, choć i tak najlepszy był spacer przez Villa Borghese, w którym się zgubiłam po ciemku, w ulewnym deszczu i jeszcze bez kaloszy, czyli z basenem w butach.
Wrażenie ogólne: Rzym jest jednocześnie monumentalny, małomiasteczkowy i co ważne kolorystycznie spójny. Jest też dużo wizualnego powietrza, zabudowa nie jest zbyt wysoka, ulice szerokie, a jeśli wąskie to często przez zróżnicowanie terenu i tak jest wrażenie przestrzeni. Do tego trochę egzotycznie: palmy i drzewka cytrynowe na ulicach, rozmaryn, bazylia i tymianek wystające zza płotów, zaparkowane na pasach samochody i hinduscy sprzedawcy parasolek za każdym rogiem.
Libellés :
brzydkie zdjęcia,
Comenius,
off topic,
Roma,
Rzym,
smartfon,
zwiedzanie
Subscribe to:
Posts (Atom)